8 października 2013

Dwie cywilizacje. Jedna planeta. Wyścig o to, kto ukradnie ją wcześniej!


Obca pamięć autora podobała mi się, ale nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po Złodziejach planet. Na początku w ogóle nie brałam książki pod uwagę, bo pomimo ciekawej okładki, skojarzyła mi się z historyjką dla dzieci a to już niekoniecznie poziom literatury, który by mnie interesował. Ostatecznie się poddałam i dałam jej szansę, chociaż nadal nie wiem co mnie tak naprawdę przekonało.

Kadeci z Akademii Ziemskiego Dowództwa Kosmicznego (ZDK), by zaliczyć odpowiednią liczbę godzin wylatanych w kosmosie, odbyć mają rutynowy lot na pokładzie SS „Egipt”. Nie spodziewają się, że krótki lot, odmieni ich życie. Okręt zostaje zaatakowany przez obcą, nieznaną im jeszcze dobrze rasę, zwaną Tremistami. Od sześćdziesięciu lat toczy się wojna między Tremistami a ludźmi, jednak nikt do tej pory, nie wie kim oni są i czego chcą. Jedyne do czego doszli ludzie to fakt, że nieznana im rasa jest wrogo nastawiona. 

Ginie kapitan i część załogi a reszta trafia pod niewolę na statek Tremistów. Dowodzenie na statku przejmuje dwunastoletni Mason Stark, który już wkrótce dowiaduje się, dlaczego Tremiści wybrali i zaatakowali akurat ich statek. Jeżeli chłopak nie zapanuje nad nerwami i nie wymyśli planu idealnego, już wkrótce, ludzie będą przegraną stroną w konflikcie.

Tytuł: Złodzieje planet
   Autor: Dan Krokos
  
Wydawnictwo:
Drageus

   Liczba stron: 312
   Cena: 29,99zł


Nie czytam wielu książek, których akcja ma miejsce w kosmosie. Nie czytam ich praktycznie w ogóle. Zawsze wychodziłam z założenia, że nie lubię tego typu literatury, więc po nią nie sięgałam. Nie pytajcie skąd takie założenie, bo taką samą awersję miałam do polskich autorów i kiedy wreszcie się przemogłam i zostałam bardzo mile zaskoczona takimi nazwiskami jak Aneta Jadowska, Jakub Ćwiek, JacekGetner, czy Władysław Zdanowicz, postanowiłam, że i kosmos stoi przede mną otworem, czas wreszcie go odkryć i przekonać się, czy rzeczywiście ta tematyka mi nie leży.

Okazało się, że leży mi i to nawet bardzo. Nie wiem przed czym się tak opierałam i dlaczego tyle zwlekałam, ale myślę, że ja i science fiction, jesteśmy wstanie się bliżej zaprzyjaźnić. Dan Krokos stworzył fajny świat, w którym ludzkość skolonizowała już Mars a jakiś czas temu odkryła inną, podobną do Ziemi planetę, którą nazwała Błękitną Nori. Jedyny problem jaki się pojawił to równoległe zainteresowanie nią Tremistów. Autor przedstawił nam przyszłość, która może nas spotkać. Nie wiem, czy gdzieś tam we Wszechświecie są jakieś obce cywilizacje, ale ta część z kolonizowaniem innych planet jest jak najbardziej wiarygodna.

Innym dużym plusem książki, poza całym funkcjonowaniem ludzkości w kosmosie, jest historia ludzi i Tremistów. Początkowo nieodkryta, nieznana, ale w międzyczasie poznana przez Masona. Duże zaskoczenie zarówno dla bohaterów jak i dla czytelnika, które daje nadzieję, na naprawdę fajną kontynuację tego tytułu.

Niestety jest też minus tej książki, chociaż nie każdemu będzie on przeszkadzał. Jedyna rzecz, która bardzo mnie denerwowała to wiek bohaterów. Sama w wieku dwunastu lat myślałam, że jestem niezwykle dorosła i cały świat stoi przede mną otworem, że mogę zrobić wszystko, ale będąc w położeniu Masona i reszty kadetów byłabym sparaliżowana ze strachu i starałabym się gdzieś uciec z podkulonym ogonem. Tymczasem Mason potrafi wziąć się w garść i zarządzać całym okrętem kosmicznym i kierować nim tak, by ocalić ludzkość. Może i do wykonania, bo nie byłam szkolona w ten sposób co on i zapewne nie będę ;), ale mimo wszystko widziałabym na jego miejscu jakiegoś starszego bohatera. Taki dziewiętnastolatek byłby już całkiem przyzwoity i myślę, że książka nabrałaby też troszkę więcej dojrzałości.

Chociaż, co jak tam wiem skoro o ile się nie mylę to moja pierwsza książka z tego gatunku. Być może czepiam się jakiś nieznaczących szczegółów, ale naprawdę męczące jest już czytanie o dzieciakach, które mogą wszystko, kiedy ja, mając dwadzieścia lat, wiem, że byłabym przerażona i nie podołałabym zadaniu. Mam nadzieję, że za kilka lat nie wejdzie moda i to pięciolatki nie zostaną głównymi bohaterami tego typu książek, bo pewnie przerzucę się na kompletnie inną tematykę ;) W każdym razie Złodzieje planet są naprawdę obiecującą lekturą, której kontynuacja może wyjść naprawdę fajnie, więc mam nadzieję, że autor nie zmarnuje swojego potencjału. Mimo tego jednego mankamentu, który szczerze mówiąc dość mocno mnie ostatnio irytuje, książkę czytało się bardzo szybko i w gruncie rzeczy przyjemnie. To, że mi nie odpowiadał wiek bohaterów nie znaczy, że i Wam nie będzie on odpowiadał, więc nie martwcie się i jeżeli macie ochotę, to po prostu sięgnijcie po ten tytuł i sami dajcie mu szansę!

1 komentarz:

  1. Jakoś nie ciągnie mnie do tej książki. Niby lubię te kosmiczne klimaciki, jednak chyba bym się zawiodła na tej książce.

    OdpowiedzUsuń