Niemalże rok po premierze filmu nareszcie udało mi się go obejrzeć. Zakochałam się w książce, pokochałam ją całą sobą i wylałam nad nią morze łez. Czekałam na film z niecierpliwością, ale szum wokół niego i milion opinii, na które trafiałam krótko po premierze skutecznie mi go obrzydziły. Stwierdziłam, że się wstrzymam i kiedy wszystko ucichnie, ja przeżyję tę historię raz jeszcze, na spokojnie, z pustą głową, bez niczyich opinii. Tylko ja i Gwiazd naszych wina. Udało się to dopiero teraz i cieszę się, że postanowiłam poczekać.
OBSADA: Początkowo miałam wiele wątpliwości i zastanawiałam się, czy podjęto odpowiedni wybór. Teraz też nie jestem przekonana w 100%, ale wyszło dobrze. Patrząc na Hazel, widziałam Hazel. Wydaje mi się, że Shailene świetnie wczuła się w odgrywaną rolę i jak najbardziej przekonała mnie, że jest bohaterką umierającą na raka, która nie wie, ile zostało jej do końca, która chciałaby być zwyczajną nastolatką, ale zamknięta jest w swoim świecie. Ansel jako Gus również bardzo pozytywnie, chociaż to z nim miałam początkowo największy problem, gdy sprawdzałam obsadę. Nie do końca przekonał mnie Isaac, ale może to dlatego, że w książce bardzo go polubiłam a w filmie skupiono się jednak na Hazel i Gusie, spychając jego rolę troszeczkę na bok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz