No i nadszedł ten czas. Czas ukończenia liceum. Jestem już absolwentką i mam wykształcenie średnie. Szkołę ukończyłam ze średnią 4,56. Czy to dobrze czy źle - nie wiem! Wiem, że mi to wystarcza i jestem z siebie zadowolona. W piątek przystąpię do pierwszego egzaminu dojrzałości - z języka polskiego. Potem we wtorek matematyka i w czwartek angielski. 17 maja piszę geografię. 14 maja mam ustny polski a 22 maja ustny angielski i nim kończę moją "sesję". Siedem egzaminów, tylko siedem. Przecież dam radę! Ale przyznam, że kciuki się przydadzą, więc liczę na Wasze wsparcie ;)
Wiem, że zaczęłam dosyć chaotycznie - i tak pewnie będzie też dalej - ale nie miałam pomysłu na piękną, literacką oprawę. Taka jest rzeczywistość, więc ujęłam ją najprostszymi słowami, tak jakbym po prostu z Wami rozmawiała. Musiałam wyrzucić z siebie te słowa, żeby dotarło do mnie, że te trzy lata minęły, okres przygotowań do matury praktycznie dobiegł końca i przyszedł czas na sprawdzenie siebie, a za niecały miesiąc będzie po wszystkim.
Muszę przyznać, że trochę mnie to przeraża. Większość z Was już studiuje, kończy studia, bądź ma rodzinę i dziecko. Macie inne, ważniejsze problemy i powiecie, że matura to bzdura - po prostu pikuś. Pewnie też tak powiem za jakiś czas, ale na chwilę obecną mam 18 lat i to jest moja rzeczywistość i tym aktualnie się przejmuję. Pewnie zastanawiacie się po co to wszystko piszę. Więc tłumaczę...
Matura jakoś specjalnie mnie nie przeraża - na razie. Myślę, że zdać zdam, a żeby dostać się na studia nie potrzebuję wyników z kosmosu - więc może dlatego ten stresik mnie jeszcze nie dopadł i podchodzę do tego na luzie. Tym co naprawdę mnie trapi to studia. Pisałam już post o tym czy uczelnia prywatna jest dobrym wyborem. Ostatecznie zdecydowałam się na studia na uczelni publicznej - co prawda nie wiem jeszcze na 100% na jakiej, ale jestem już blisko zadecydowania. Chodzi o to, że ostatnio zaczęłam się zastanawiać i rozmyślać czego chcę. Nadal obstawiam przy podróżach i językach, ale mimo wszystko mam wątpliwości. Czy ta turystyka to na pewno dobry wybór? Czy to nie są jakieś dziecięce marzenia, których nigdy nie spełnię? Czy nie lepiej wybrać jakiegoś innego kierunku, żeby mieć "fach w ręku" i zapewnioną spokojną przyszłość?
Te wszystkie pytania nasuwają mi się tylko z jednego powodu. Owszem, chcę podróżować, ale nie chcę zostawiać bliskich! Z jednej strony chciałabym np. po studiach wyjechać na rok czy dwa jako Au pair do Stanów, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie spędzać świąt z dala od rodziny i kotka! Tak za nim tez będę bardzo tęsknić! Nie wiem czy ta tęsknota nie będzie zbyt silna i nie zrujnuje tego co tak naprawdę chciałabym robić - bo przyznam szczerze, że nic innego mnie nie interesuje i w niczym innym siebie nie widzę. Tak po prostu. Marzę i o tych bliskich podróżach, ale marzę też o tych dalekich, za ocean i te powodują zamęt. Po prostu czuję się zagubiona....
Może ktoś z Was ma podobne problemy, albo dobrą radę? Może sami musieliście zostawić bliskich na dość długi czas? Jak sobie z tym radziliście?
Będę wdzięczna za wszystkie opinie - zarówno od tych doświadczonych
jak i niedoświadczonych ;)