No to jedziemy dalej z tymi Bieszczadami. Dzisiaj wreszcie ujrzycie Izę – tak, w tej chwili wyczuwam u niej strach. Te 600km, które nas dzieli, a nawet dużo więcej, bo w tej chwili, kiedy post jest publikowany i go czytacie, nie ma mnie w Polsce, nie przeszkadza mi w tym, by wyczuć jej przyspieszone bicie serca. Iza – nie scrolluj teraz tekstu! Bądź grzeczną dziewczynką, bądź cierpliwa i przeglądaj wszystko po kolei ;)
Kiedy chodziłyśmy z Izą po chaszczach wokół Zamku Kamieniec zauważyłam w oddali trzy duże skały:No i dojechałyśmy. I zaczęłyśmy się wspinać. Dzięki Bogu, że to było w lesie i miałyśmy cień, bo to był jeden z upalnych okresów w Polsce, więc w słońcu pewnie byśmy po prostu wymiękły i w pewnym momencie się poddały. A widoki jakie nas tam spotkały i te setki zdjęć, które powstały, były warte zachodu i zmęczenia. Zresztą, sami spójrzcie.
– Izuś, kochanie, spójrz tam! *pokazuję palcem kierunek* Wiesz co to za skały tam w oddali? Widzisz je?
– Ciii… mówiłam Ci, że jedziemy na Prządki, nie? Nie dopytuj, sama zobaczysz!
– To my tam pojedziemy?
– No tak.
– Ale przecież te skały są na jakieś górze, jak chcesz tam wjechać?
– No jak to jak? Dojeżdżasz do pewnego punktu samochodem a potem się powspinamy trochę. Dlatego miałaś zabrać wygodne buty.
– Aaaaha… no dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz