18 sierpnia 2014

Pavilly – mała mieścina, w której rozpoczęła się przygoda


16 godzin w samochodzie. Męczące a zarazem ekscytujące. Jechałam już 16 godzin autokarem do Niemiec i nie było fajnie. Samochodem też szału nie ma, ale jest lepiej, znacznie wygodniej i nie obawiasz się tego, że jak uśniesz, to będziesz chrapać. No chyba, że akurat prowadzisz to może pojawić się problem. Na szczęście w drodze do Francji prowadziłam zaledwie dwie godzinki, w ciągu dnia, więc problem przetrwania został wyeliminowany ;) Pobudka o czwartej, wyjazd po piątej i to wrażenie, że odległość, którą masz przejechać, chyba nigdy się nie zmniejszy. Nie obyło się również bez błądzenia. Podobno prosta droga: jechać do Świecka, Niemcy, Belgia, Francja. Proste? Proste! A jednak szczęki nam opadły, gdy przejechaliśmy koło tablicy Holandia! Serio, prosta droga, na której pobłądziliśmy. Były nerwy, było zmieszanie, ale daliśmy radę. Daliśmy też radę na Belgijskiej stacji benzynowej, na której nie mogliśmy zatankować, po czym okazało się, że stacja jest na zasadzie pre-paid (zapłać zanim zatankujesz) i po tych niekończących się godzinach, nasze nogi stanęły wreszcie na francuskiej ziemi, w Pavilly. Były powitania, było wprowadzenie do sypialni i było zimne piwko, którego każdy potrzebował. Chłopacy po wyścigu, który mieli tamtego dnia a my po stresie związanym z błądzeniem po Europie. Poszliśmy spać, licząc, że kolejny dzień będzie lepszy, łatwiejszy, z większą dawką pozytywnych emocji a nie tylko adrenaliny... i nie myliliśmy się . Michał z Tomkiem pojechali na trening a my, z nowo poznaną koleżanką Sandrą i jej dwuletnim synkiem Karolkiem ruszyliśmy na zwiedzanie Pavilly.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz